Kolejny odcinek cyklu „Ilustrowane rozmowy na koniec tygodnia”, z opóźnieniem, w dodatku pojawia się w czwartek. Ale w momencie, kiedy większość z nas jest myślami już przy jedzeniu serników i pakowaniu koszyka, ot w międzyczasie może będziecie mieć ochotę przeczytać kolejny inspirujący wywiad.
Tym razem moją bohaterką jest Paulina Kwietniewska. Malarka, ilustratorka, portrecistka – o ile nie obrazi się za to określenie O tym, jak malowanie zmienia postrzeganie świata, czemu popadanie w „mody” nie jest fajne – o tym wszystkim dowiecie się z wywiadu.
Zapraszam !
– Zacznijmy od początku. Kiedy i jak zaczęła się Twoja przygoda z ilustracją i rysunkiem ?
Jak większość ludzi, rysowałam praktycznie od zawsze, z tą jedynie różnica, że po prostu nigdy nie przestałam. Miałam krótkie przerwy i okresy innych zainteresowań, ale było to raczej chwilowe. Teraz żałuję, ze nie rysowałam intensywniej, ale mówię to już z perspektywy osoby dorosłej , która wie, jak niewielkie byłoby to poświęcenie w stosunku do korzyści.
Malarstwo natomiast nie przyszło mi tak naturalnie, nie wykazywałam nim zbyt dużego zainteresowania. Po farby chwyciłam dopiero w momencie przygotowywania się do egzaminu na ASP i uważam, ze zmieniło to moje postrzeganie świata.
Rozumienie malarskie stało się jednym z punktów zwrotnych w moim życiu, przewróciło wszystko do góry nogami. W rezultacie zdałam właśnie na malarstwo.
Od razu po liceum zaczęłam studia na łódzkiej ASP. Przedtem przez około pół roku przygotowywałam się u prywatnego nauczyciela, poza tym zdarzyło mi się pójść na kilka zajęć w ramach kursów plastycznych, również tych na ASP. Oprócz lekcji prywatnych, na żadne z nich nie uczęszczałam regularnie. Mój nauczyciel wymagał ode mnie ciągłego pogłębiania wiedzy teoretycznej i technicznej.
Na Akademii zostałam 1,5 roku, potem wyjechałam do szkoły na Sycylii, gdzie studiowałam przez kolejne pół roku. Później przeniosłam się do Londynu, gdzie po prostu w wolnym czasie rysowałam, malowałam i czytałam, miałam tez kilka wystaw.
Z doskoku bywam w Royal School of Drawing, niedługo pojawię się też w London Atelier of Representative Arts.
Rysuję praktycznie codziennie, nie tylko z racji pracy; staram się obserwować, wyrażać, eksperymentować. Chodzę na wystawy, oglądam. Do śledzenia innych artystów i nowych kierunków w sztuce świetnie sprawdzają się takie platformy jak Instagram czy Pinterest.
Pod koniec 2015 roku urodziła się moja córka. Mimo, że już wcześniej myślałam o tym, że chciałabym działalność artystyczną przekształcić w jedyne źródło dochodu, nie umiałam się na to odważyć.
Zostałam postawiona pod ścianą, miałam 7 miesięcy urlopu macierzyńskiego po porodzie i nie wyobrażałam sobie powrotu do pracy na etat. Wcześniej pracowałam jako house manager dla platformy założonej przed Barbican i The Trampery, gdzie mimo codziennego kontaktu z artystami, nie miałam okazji wykazywać się kreatywnością. Kiedy moja córka miała 4 miesiące, zaczęłam myśleć o tym na poważnie i zdecydowałam się spróbować.
Zaledwie pół roku później mogłam odrzucić wszelkie prace niezwiązane ze sztuką.
– Jak wygląda Twoje miejsce pracy? Pochwal się. Często oglądając zdjęcia z Instagrama wydaje nam się, że graficy mają ogromne pracownie z widokiem na lasy i przepiękne wnętrza a w nich niezmącony spokój.
Moje miejsce pracy bardziej przypomina cyrk niż stylowe wnętrza z internetu.
Mam dwie ‚pracownie‚ w domu, jedną w salonie, natomiast drugą jest mój ulubiony kącik w sypialni. Tam rzeczywiście jest estetycznie ciekawiej, ale widok z okna z pewnością nie dorównuje temu z pięknych zdjęć. Często pracuję też w kawiarni czy w parku. Zdarza mi się nawet rysować w łóżku.
– Z jakiego osiągnięcia wyróżnienia jesteś najbardziej dumna?
Przede wszystkim z tego, jak udaje mi się pogodzić życie zawodowe z rodzinnym, zachowując przy tym swoją integralność – mam tu na myśli to, że z reguły staram się nie robić nic kosztem siebie, choć zdarzają się odstępstwa. Z zawodowego punktu widzenia – moja firma znalazła się w zestawieniu producentów najładniejszych produktów dziecięcych w UK na blogu Rock My Family, który jest blogiem-siostra Rock My Style i Rock My Wedding. To spore wyróżnienie, zwłaszcza na tak młoda markę. Jeszcze większym jest to, ze w podobnym zestawieniu umieścił mnie Vogue Britain.
Oprócz tego, że bardzo szybko rozwijam swoje umiejętności i moja praca jest to, co lubię robić najbardziej, to niewątpliwie wolność, którą mi daje.
Spędzam każdy dzień z moja córką, chodzimy do parku kiedy jest słońce. Kiedy ma trudny dzień, mogę nie pracować, a nadgonić wtedy, kiedy ma większą ochotę na samodzielność. Dla rodziców coś takiego to spory przywilej.
Cenię sobie też fakt, że mam możliwość poznania naprawdę dużej ilości ciekawych osób. Mam też doskonały pretekst do wydawania sporych sum w sklepach dla artystów.
Z racji tego, ze większość moich zamówień to prace dla prywatnych klientów, którym w dużej mierze zależny na odwzorowaniu rzeczywistości czy zdjęcia w moim własnym stylu, to z reguły nie.
Ale są momenty, kiedy jestem przemęczona czy chora i w takich chwilach praca kreatywna bywa udręką. Zazwyczaj jednak jest inaczej. Pomysłów mam raczej nadmiar niż niedomiar, za to wciąż brakuje czasu na ich realizacje. Co jakiś czas trafi się wymagający klient, który chce wielokrotnych korekt i na początku odbierało mi to trochę wiary w siebie, ale udało mi się na szczęście dojść z tym do ładu i teraz uzbrajam się w cierpliwość, wyrozumiałość i podchodzę do tego z większym luzem.
– Czy szukanie inspiracji u innych artystów ci pomaga czy raczej przeszkadza ?
Zdecydowanie pomaga.
Choć przyznam, ze irytuje mnie często fakt, jak bardzo jesteśmy dziś podatni na mody – nawet w ilustracji i malarstwie. Zmieniają się upodobania co do palet kolorystycznych, kompozycji obrazów. Myślę, ze to trochę utrudnia poszukiwanie własnego stylu i zmusza do pewnego braku konsekwencji.
Mam tu na myśli oczywiście twórczość stricte artystyczną, bo w przypadku prac na zamówienie nie jest to uciążliwe. Myślę jednak, że obecność internetu jest dla sztuki wspaniała – bardzo dużo można skorzystać na tutorialach od najlepszych artystów, których warsztaty i demonstracje bywają bardzo kosztowne.
Przede wszystkim trzeba odsunąć wielkie ambicje na boki i zacząć. Mnie i moim bliskim aż ciężko uwierzyć, jak bardzo rozwinęłam się technicznie i artystycznie w zaledwie rok codziennego rysowania i pracowania z klientem. A jednak moje pierwsze prace tez się sprzedawały – czyli nie każdy szuka od razu rysunku czy obrazu od wielkiego artysty, czasem wystarczy, ze praca jest ładnie wykonana, pomysłowa, urocza.
Poza tym uważam, ze naprawdę warto eksperymentować z rożnymi technikami i materiałami. Bywa tak, ze zmęczy mnie olej i zabieram się za akwarele, potem maluje białym tuszem na czarnym papierze. Czasem rysuje długopisem.
Łatwo utknąć pracując w jednej technice, a jednak z każdej kolejnej płynie korzyść dla poprzednich i następnych. Nie warto się zamykać. Poza tym myślę, że czasem należy zrobić coś dla zabawy, mniej na serio, a bardziej dla własnej przyjemności. W moim przypadku te dwie rzeczy to recepta na większość kryzysów twórczych (i nierzadko osobistych).
Więcej prac Pauliny znajdziecie na jej stronach: firmowej SMALL FACES oraz prywatnej KWIETNIEWSKA, a także na Instagramie, do czego serdecznie zachęcam